Archiwum dla 31 stycznia, 2011

„Dżozef” Jakub Małecki

Mamy dopiero styczeń, a ja już mam kandydata na moją książkę roku. Mocno zacząłem? Nie, to nie ja. Mocno pojechał Mełecki pisząc „Dżozefa”.

Przyznam szczerze, że na książkę zwróciłem uwagę za sprawą świetnej okładki. Jakub Małecki to pisarz dotąd bliżej mi nie znany. Pierwotnie chciałem poznać się z tym panem przy okazji „Zaksięgowanych” jednak okładkowa, drewnopodobna koza podbiła moje serce.  Z czasem okazało się, że nie ona jedna.

„Dżozef”  opowiada o perypetiach pewnego dwudziestotrzylatka Grziesio Bednara, ksywa Grzechu. Dostaje się on na oddział laryngologiczny miejscowego szpitala w celu zoperowania złamanego nosa. Na sali poznaje Kurza i Marudę. Z czasem dołącza do nich pan Stasiu (Czwarty) – nieco dziwna postać. Czwarty pewnego dnia w gorączce zaczyna snuć opowieść, która niespodziewanie przykuwa uwagę kolegów z sali. W sumie nie było by w tym wszystkim nic dziwnego, gdyby nie znikające drzwi, Joseph Conrad (stąd tytuł powieści jak mniemam) oraz pewien wyjątkowo wredny Kozioł Drewniak.

Celowo zarysowałem fabułę tak lakonicznie. Sam zabierałem się za książkę zupełnie nic o niej nie wiedząc i pozwoliłem się zaskoczyć. Jest to najlepsza droga do poznania „Dżozefa”, który zaczyna się jak powieść dresiarska, szybko jednak ewoluując w coś znacznie bardziej skomplikowanego. Horror, dramat czy nutka fantastyki – książkę naprawdę trudno sklasyfikować. Paradoksalnie owo zróżnicowanie idealnie zagrało, ale o tym za chwilę.

Książka napisana jest prostym, acz nie prostackim językiem. Celowo podkreślam ten fakt, ponieważ szufladkowanie jej w kategorii powieści dresiarskiej, może nasunąć wam błędne przypuszczenia. Nie brakuje w niej określeń typowych dla naszych rodzimy „dresów”, jednak stanowią one zaledwie tło, które kontrastuje ze zdarzeniami pierwszego planu. Zabieg taki sprawdził się rewelacyjnie. Blokowy slang w połączeniu z wtrąceniami z Conrada, aż zgrzyta w bezpośrednim połączeniu, jednak o dziwo nie razi.

„Dżozefa” czyta się błyskawicznie. Akcja pędzi do przodu i nie zwalnia. Zagadnienie dłużyzny w niej po prostu nie występuje. Uczucie zagrożenia wzrasta z każdą stroną i to zarówno w sali szpitalnej, jak i w opowieści snutej przez Czwartego. Jednak sam suspens to nie wszystko. W kilku miejscach w książce uśmiałem się do łez, w innych znowu wzruszyłem. Trudno mi oddać to wrażenie, jakie udaje się Małeckiemu wywrzeć na czytelniku, o tym po prostu musicie przekonać się sami.

Prawdziwymi perełkami „Dżozefa” są jednak jego bohaterowie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio targały mną takie emocje związane z fikcyjnymi postaciami. Grzechu stał się praktycznie moim ziomkiem – kibicowałem mu z zapartym tchem i trzymałbym za niego kciuki, gdybym nie musiał trzymać książki. Z Kurzem, gdyby tylko się dało, od ręki poszedłbym na bronka, a Drewniak… tak, to już po prostu czysta nienawiść. Jednak czy tak do końca? O postaciach drugoplanowych nie będę pisał. Zaznaczę tylko, że są równie wyraziste i ludzkie jak reszta.

Najlepsze zostawiłem jednak na koniec. Moim zdaniem, „Dżozef’ to książka, która ma w sobie moc. Kiedy zbliżałem się do końca, błagałem w myślach, żeby autor zamknął i podsumował całość. Na szczęście tak też się stało. Mimo, że powierzchownie rozwiązania proponowane przez autora wydają się być mocno naciągane, to trafiają mocno i celnie. Książka jest po prostu wbetonowana w naszą polską rzeczywistość i tym wygrywa. Blokowisko, dresiarze, brak perspektyw i pracy, na pierwszy rzut oka gorzej być nie może. Jednak czy aby na pewno?

Najnowsze dzieło Małeckiego można traktować dosłownie. Wtedy rzeczywiście będzie ono bardzo dobrą powieścią dresiarską z nutką realizmu magicznego. Ja jednak proponuję pogrzebać w niej trochę, doszukać się porównań i przenośni od których „Dżozef” aż pęka. Błyskotliwa historia, genialne postacie, rewelacyjny język i kipiące emocje. Dla mnie ideał. Polecam ją wszystkim. Dziewczyny – dajcie ją swoim facetom, ta książka potrafi wywrócić kopułę do góry nogami, a typowo dresiarki początek wciągnie ich zupełnie niepostrzeżenie w cholernie dobrą opowieść, w której rządzi wredny Drewniak.

Książkę polecam słowami Grzecha: „normalnie MA-SA-KRA!”

Wydawca: WAB

Ilość stron: 378

Data wydania: styczeń 2011

Moja ocena: 10/10