„Gra” Krystyna Kuhn

Miałem już do czynienia z horrorami, które nie straszą. Przerabiałem tez komedie, które nie śmieszą, oraz fantastykę, która niewiele miała wspólnego z fantazją. Dzisiaj przedstawiam Wam pierwszy tom nowej serii thrillerów dla młodzieży „Dolina”, zatytułowany „Gra”, który ma problem, może nie tyle z budowaniem napięcie, ile z jego utrzymaniem.

Wyobraźcie sobie elitarny collage dla wyjątkowo uzdolnionej młodzieży, położony na wysokości około 2 000 metrów, w dolinie otoczonej zewsząd górami. Pośrodku niej rozlewa się wielkie, okrągławe jezioro, a droga prowadząca do niej jest kręta i zdradliwa. Do tejże szkoły przybywa Julia, wraz z bratem Robertem – główni bohaterowie „Gry”, których historię przyjdzie poznać nam dopiero na samym końcu powieści. Zarówno oni,  jak i reszta studentów, stanowią wielką zagadkę dla czytelnika. Sama dolina również roztacza aurę niesamowitości i nadprzyrodzoności.

Jak widać po powyższym opisie, książka zapowiada się na niesamowicie klimatyczny dreszczowiec. Niestety nie jest tak do końca. „Gra” od samego początku ma pewne problemy z napięciem. Mamy tajemniczą dolinę, złowrogie jezioro oraz bohaterów, o których w zasadzie nic nie wiadomo. Każdy skrywa jakieś sekrety i posiada niejasne plany. Mimo tego, poza kilkoma chwytkimi momentami, powieść czytało mi się mozolnie i bez wielkiego zaangażowania. Brakowało mi w niej przede wszystkim poczucia zagrożenia. Niby cały czas coś czyha w cieniu, jednak to nie jest „to”.

Kolejnym elementem, który udanie psuł mi humor były angielskie słówka, wplecione w tekst. Żeby nie być gołosłownym, przytaczam poniżej kilka przykładów:

„Nawet ich fryzury zdradzały, że zaliczali się do outdoorfreaks…”

„… która należała do jej image’u everybody’s darling…”

„… dał się poznać, jako dobrotliwy good guy”

Moim zdaniem w polskiej literaturze nie powinno się stosować takich zabiegów. Język mamy bogaty i należy go szanować. Mogę zrozumieć, jeżeli stosuje się takie zabiegi w dialogach dla podniesienia ich wiarygodności, w książce pani Kuhn występują one jednak stosunkowo często. Jeżeli już czepiam się tłumaczenia, wytknę jeszcze dziwne zamieszanie z rektorem Deanem (ang. Dziekan) imieniem Richard Walden. Dostrzegacie pewną sprzeczność? Nie rozumiem w jakim kontekście używane jest słowo „Dean” w książce. Przezwisko? Tylko po co na rektora wołać… dziekan?

Niestety to jeszcze nie koniec narzekań. W książce znalazło się miejsce dla kilku „ciekawych” spostrzeżeń. Zamiast je opisywać, zacytuję krótko jedno z nich:

„ – (…) Od dzisiaj staniemy się prawdziwymi studentkami. To wydarzenie! Jak przy pierwszej miesiączce!

– No właśnie, co mogło być w tym takiego wzniosłego, zwłaszcza gdy poczułaś w szkolnym kiblu, że ci coś cieknie. – dochodził szyderczy głos Katie spod drzwi.”

Tak rozmawiają studentki elitarnej szkoły dla wybitnie uzdolnionej młodzieży? Dla mnie brzmi raczej jak hasło zasłyszane na budowie.

Wylałem żale, czas trochę pochwalić. Najmocniejszym elementem powieści jest miejsce akcji. Dolina jest niesamowita, zróżnicowana i niepokojąca. Tajemnicze, ciemne jezioro sprawia równie sugestywne wrażenie. Wokół niego rośnie las pełen dziwnych, ogrodzonych płotami miejsc, a linia brzegowa często jest skalista i trudno dostępna. Pani Krystynie naprawdę wyszła ta lokacja i nie jest dla mnie dziwnym, że postanowiła oprzeć o nią całą serię książek.

Tradycyjnie krótko o wydaniu. W oczy od razu rzuca się piękna okładka, która „na żywo” robi jeszcze lepsze wrażenie – jest gruba, stosunkowo sztywna i ze skrzydełkami. Książka jest estetycznie zadrukowana, bez zbędnych ozdobników i z odpowiednimi marginesami. Cena okładkowa wynosi 34,- i jest to, moim zdaniem, kwota „do przełknięcia”.

Po tylu narzekaniach, pewnie książka nie pociąga Was za bardzo. Może i słusznie, jednak jest jedno wielkie „ale”. Autorka praktycznie liznęła dopiero tajemnicę, jaką kryje w sobie dolina, zostawiając najważniejsze wątki szeroko otwarte. Cały klimacik, ledwo wzbudzający emocje przez większość lektury, budzi się nagle pod koniec i uderza mocno. Ja na pewno sięgnę po kolejną część „Doliny”, z nadzieją, że zarówno autorka jak i tłumacz, pokażą na co ich naprawdę stać.

PS. Do korekty książki: Pocztówka włożona do tylnej kieszeni spodni, nie powinna wypaść w następnym zdaniu z dłoni bohaterki. Wyszedł z tego maleńki element humorystyczny;)

Wydawca: Telbit

Ilość stron: 296

Data wydania: marzec 2011

Moja ocena: 6/10

  1. Chyba poczekam na wrażenia z lektury drugiej części – jak się okaże świetna, zawsze zdążę przeczytać „Grę” 🙂
    Ale to nie tylko „zasługa” Twojego narzekania – ja chyba generalnie średnio lubię książki o nastolatkach, choć dużo zależy od autora. Serię YA autorstwa Kelley Armstrong (po polsku wydana chyba cała – a na pewno dwie pierwsze części) czytało mi się równie dobrze, jak serię Otherworld (po polsku wydana póki co tylko „Ugryziona”). Różnica między seriami była w zasadzie jedynie w rozwinięciu wątku „romantycznego” – klimat, sposób prowadzenia fabuły, napięcie itd. były bardzo podobne.

  2. To jednak miałam nosa, żeby odmówić recenzowania tej książki. Chociaż mnie osobiście (w czytanym fragmencie promocyjnym), oprócz powyższych przez Ciebie wytkniętych błędów, odrzucił „kamień pokryty patyną” – chyba jakiś meteoryt nagrobny (bo o nagrobku mowa była), gdyż albowiem żaden inny kamień nie jest zdolny do pokrycia się patyną…

  3. Okładka, podobnie jak recenzja brzmią świetnie, więc chętnie spróbuję się z nią zmierzyć w wakacje:)
    Pozdraiwam!!

  4. Z tym Deanem to jest na zasadzie „Dear All” czyli „Drogi Alu”, sic! Jest to autentyczny przykład z testów rekrutacyjnych, jakie przeprowadzaliśmy w firmie. Jak to ktoś napisał w cv, które dziś przeglądałam: język angielski – tak 😛

    A wiesz, że w sumie bym przeczytała tę książkę? Chociażby po to, żeby się z tłumaczenia i korekty pośmiać – czasem poprawia humor taki „Drogi Al” albo inne „urządzenia elektroniczne typu Jagoda” (BlackBerry) (tak, to też autentynk)… 😉

  5. Ale się uśmiałam, od razu widać, że też nie nadaję się do elitarnego liceum ;).

    „Gra” od samego początku ma pewne problemy z napięciem.” – to mi się od razu skojarzyło z napięciem przedmiesiączkowym, a kilka zdań niżej Ty cytujesz wypowiedzi o miesiączce.

    Chyba pójdę już spać, to jakaś głupawka mnie ogarnia :P.

  6. Jeśli autor/ka zamieszcza wstawki z obcego języka niż ten w którym pisze to tłumacz zwykle chyba zostawia je nie tłumacząc. W książkach Christie występują takie wstawki z francuskiego, ale tam one lepiej się komponują niż te tutaj.
    Chyba jednak poczekam aż wyjdzie kolejna cześć i poczekam na twoją recenzje. Jeśli kolejna część będzie dobra to zabiorę się za tą serię. Może koniec świata mnie nie uprzedzi

  7. A mnie zachęciłeś, zanim doszedłeś do wymieniania zalet ^^. Mam wrażenie, że chciałabym przeczytać tę książkę, coś mnie w niej przyciąga, chociaż sama jeszcze nie wiem, co to takiego.

    • Ysabell
    • 16 kwietnia, 2011

    Kurczę, z jakiego języka to było tłumaczone? Bo nie z angielskiego chyba… Rektor Dean mnie ubawił, dzięki czemu książkę będę wspominać dobrze (na wszelki wypadek nie zbliżając się do niej bardziej). 🙂

  8. Wydawcom nie opłaca się teraz inwestować w korektę – zbędny koszt ;-D

      • Observator
      • 18 kwietnia, 2011

      hihi prowadzisz blog kulturny a nie odróżniasz redaktora od korektora? Nieładnie, nieładnie 🙂

  9. Kurczę strasznie dziwne te maszkarony językowe … albo piszę się w języku polskim albo angielskim. Nie ma nic pomiędzy i nie powinno być. Strasznie mnie to zraziła, bo nie lubię takich potworków 😉
    Reszta też wydaje się bardzo kiepska. Rozmowa dwóch studentek na poziomie szkoły podstawowej w kiepskiej dzielnicy 😉
    Nawet okładka mi się nie podoba ;P
    Ale za to przyjemnie mi się czytało recenzję, jak zawsze u Ciebie 😉

      • Observator
      • 18 kwietnia, 2011

      „Rozmowa dwóch studentek na poziomie szkoły podstawowej w kiepskiej dzielnicy” – Arsenka, nie wiem jaką szkołę kończyłaś 😉 ale za to wiem, jak bardzo się mylisz 🙂

      A co do „maszkaronów” językowych. Piszesz: „albo piszę się w języku polskim albo angielskim. Nie ma nic pomiędzy i nie powinno być.” A właściwie dlaczego takie stanowcze albo-albo? Czy nigdy nie spotkałaś się z wtrąceniami w obcym języku? Pomijam już fakt, że tłumaczowi ani redaktorowi (jak ktoś tu mylnie nazwał korektora) nie wolno na tyle ingerować w oryginał, by pozbyć się w tekście tych wtrąceń. Czasem one naprawdę mają sens. Barbaryzmy, czyli dosłowne zapożyczenia z języka obcego znane są w literaturze od kilku lat, i nie są jak tu niektórzy sugerujecie, potknięciem autora, tłumacza czy kogokolwiek innego, ale świadomym zabiegiem, służącym nadaniu jakiejś wypowiedzi cech charakterystycznego, zbudowaniu klimatu, a czasem – świadomemu wytrąceniu z rytmu etc… Pozdrawiam 😉

  10. @Ysabell
    Zważywszy na to że autorka mieszka w Frankfurtcie więc na pewno pisała po niemiecku

  11. Szczerze ? Już same „zabiegi językowe” mocno mnie zniechęciły do tej lektury…Wiem, że…nie przeczytam.

  12. Myślałam, że będzie nieco lepiej. Ale widocznie nie jest to aż tak dobra książka, jak o niej mówią ;). Pozdrowienia.

  13. viv
    Ja sam czekam na II część:) Jest spora szansa, że ten I tom to było tylko przetarcie szlaków, ponieważ potencjał w książce tkwi spory:)

    Moreni
    W książce jest sporo różnych błędów, jak ten wspomiany przez Ciebie. Szkoda, bo mogło byc naprawdę nieźle. Mimo tego jak na razie Doliny nie skreślam:)

    kasandra
    Spróbuj!:) Jestem ciekaw innych opinii:)

    Madzia
    Wydaje mi się, że te dziwne wpadki w książce spowodowane są tłumaczeniem z niemieckiego. Możliwe, że sama autorka się pomyliła, a tłumacz po prostu ciągnął dalej:)

    Maya
    Byłoby to nawet śmieszne, gdyby nie fakt, że cały czas młodzież w książce się wywyższa:) Są młodzi, genialni itd, a tu nagle tego typu wstawki:) Jest tego w książce więcej:)

    dawiro
    Mnie jakoś nigdy wstawki francuskie nie raziły. pewnie dlatego, że ten język nie pojawia się w naszym kraju nakażdym kroku i nie miesza w ojczystym języku:) Za to te angielszczyzny… ehh:) Na 99% były one w niemieckim oryginale.

    Alina
    Pewnie to, że książka jest całkiem niezła:) Przeczytaj i napisz co o niej myślisz:) Jeżeli przeoczysz babole i ang wstawki Ci nie będą przeszkadzać, ocenisz ją wysoko:)

    Ysabell
    Z tego co wiem, z języka niemieckiego. Stąd te dziwne różne nieścisłości:) Ja do końca nie byłem pewien, czy rektor i Dean to jedna, czy dwie osoby. dopiero na końcu kiedy natknałem się na użycie tego wszstkiego razem, naszlo mnie ostateczne olśnienie;)

    onibe
    Może i racja… szkoda trochę, bo mogło być dobrze:)

    arsenka
    Mnie to strasznie raziło, szczególnie na początku. Potem jakby autorka (lub tłumacz) doznali olśnienia i ang wstawki pojawiają się rzadko.
    Co do kolokwialnych wstawek, to jest to chyba taka cecha naszych zachodnich sąsiadów. Taki dziwnych styl bycia. Aczkolwiek to tylko moje założenie:)
    Pozdrawiam!

    dawiro
    Tak jest:) Książka była jednak już wcześniej tłumaczona na ang, więc nie wiadomo do końca, czy tłumaczono z oryginału, czy z tłumaczenia. Zakladam jednak, że z oryginału.

    Książkówka
    Tak… one p9otrafią zniechęcić. Dlatego książkę czytałem 2 dni dłużej niż początkowo zamierzałem.

    Intueri
    Książka sama w sobiejest niezła. Psuja ją jednak skutecznie wady które powymieniałem.
    Pozdrawiam!

    • Agako
    • 17 kwietnia, 2011

    Te angielskie wtręty to prawdziwy „FAIL”. Nie wiem, jaki był zamysł tłumacza, ale po tych fragmentach przychodzi na myśl jedno: Manifestacja nieudolności językowej tłumaczącego. Jeżeli te anglojęzyczne zwroty zostały pozostawione celowo – to zabieg chyba kompletnie nieudany.

    A ta wpadka z kopertą to też chyba „zasługa” nie tylko korekty, lecz także (znów) tłumacza.

    Podjudzę Cię troszkę i zapytam, czy 6 to w takim razie nie za dużo? 😉

      • Observator
      • 18 kwietnia, 2011

      Czytam Wasze wypowiedzi i nadziwić się nie mogę. Jak można mieć pretensję do tłumacza, skoro nie tłumaczył z angielskiego, a niemieckiego, a w oryginale te zwroty były właśnie angielskie? Przecież to klasyczny przykład wtrąceń w innym języku, i niepozostawienie ich byłoby niezgodne ze sztuką przekładu! Odgrywają w tekście swoją rolę, a to że wybijają z rytmu w trakcie lektury, to taka właśnie jest istota wszelkich wtrąceń tego typu 🙂

        • Agako
        • 18 kwietnia, 2011

        Szanowny Observatorze!

        Moje wyobrażenie idei pracy tłumacza jest troszkę inne chyba :). Tłumacz nie powinien chyba jak rzemieślnik przekładać tekst z jednego języka, a na zwrotny z innego nawet nie spoglądać, bo ma w CV „tłumacz języka niemieckiego”. Skoro przeczytał swoje tłumaczenie na koniec i nie wyczuł, że angielskie zwroty źle brzmią czy psują kompozycję tekstową… to coś tutaj jest nie w porządku.
        Chyba że pan tłumacz przekona nas, że pozostawienie tych angielskich wtrętów pełni jakąś istotną funkcję w tekście, a nie jest li wynikiem nastawienia „nie mój język, nie mój problem, nie przejmuję się”. 🙂

        Wydawnictwo TELBIT posiada bardzo dobrych tłumaczy (świetne przełożenie „Ja, Ozzy” chociażby), więc myślę, że pan, który przekładał „Grę”, ma z kim się konsultować i omawiać swoje wątpliwości przy tłumaczeniu kolejnych książek. Czego sobie i Wszystkim życzę 🙂 O to przecież chodzi – coby wszyscy – i wydawcy, i czytelnicy, i tłumacze – byli zadowoleni.

  14. Agako
    Mnie się wydaje, że ang wtrącenia były w niemieckim oryginale i po prostu je zostawiono. Wpadek typu koperta jest kilka, ale nie są aż tak oczywiste (poza tym zdążyły mi wylecieć z głowy;) ).

    Co do oceny, to w sumie długo się wahałem. Książka fabularnie zasługuje na ósemkę. Klimatyczna sama Dolina również sobie radzi. 2 punkciki odjąłem za kwestie techniczne:) Więcej nie miałem serca, bo skrzywdziłbym całkiem niezły thriller młodzieżowy:)

  15. No właśnie takie miałam wrażenie – że pomimo tych błędów to całkiem fajny thriller młodzieżowy – a ja takie bardzo lubię. Dlatego jakoś przeboleję minusy i na pewno przeczytam.

  16. No to chyba raczej mnie nie zaciekawiłeś… W porównaniu do Dżozefa, którego recenzja teraz u mnie 😀 I o Tobie też tam jest xDD
    A wracając do Gry… nie zaciekawia. Nawet okładka mnie jakoś nie zainteresowała. Więc raczej po nią nie sięgnę…

  17. Dziwne, ale dzięki Twoim pierwszym uwagom książka bardzo mnie zainteresowała. Nie wiem dlaczego, ale to zamieszanie z tłumaczeniem, dean jako rektor i genialne wręcz „spostrzeżenia” przywiodły mi na myśl „Straszny film”. Nie lubię się bać, ale po tą książkę sięgnęłabym z przyjemnością 🙂

  18. Beatrix
    Nie zawiedziesz się, chociaz miejscami trzeba zagryźć zęby:)

    Madeleine
    Książka ciekawa, ale z kilkoma nieprzyjemnymi dla mnie elementami. Coś jak dobry deser czekoladowy, z kilkoma kamykami w środku:)

    finkaa
    Przyznam, że leciusieńko czuć kilamcik strasznego filmu. Ale tak na skraju percepcji zaledwie:)
    W książce w sumie nie ma za dużo strachu. Zagadkowość i tajemniczość jest, ale strachu tak sobie:)

    Observator
    Czy Twoje stanowisko można traktować oficjalnie, jako przedstawiciela wydawcy?:)

    Odniosę się tylko krótko do kilku spraw. W książce dla młodzieży, nie powinno być tekstów typu: „coś Ci cieknie” czy pokazywania gołej pupy. Może to i się zdarza, nie powinno jednak być eksponowane w literaturze młodzieżowej, która było nie było reprezentuje szeroko rozumianą kulturę.

    Co do tłumaczenia. Nie podobają mi się wtrącenia angielskie. Nie obarczam winą za to tłumacza. Tak jak wyżej, uważam, że nie powinno się takich wyrażeń promować, bo ojczysta mowę szanować należy:) W tym wypadku nalezy chyba złajać panią Kuhn. W małej ilości, jst to element strawny, a czasami nawet ciekawy, jednak w książce jest używane trochę zbyt często i w momentach abolutnie zbytecznych (chociażby good guy).

    Co do nadawania swoistego klimatu i wybijania z rytmu… chciałbym poznać jeden przykład w którym wytrącenie z rytmu czytającego jest pożądanym efektem:)

    Pozdrawiam!

  19. Pan Robert Rzepecki, tłumacz „Gry”, zajął oficjalne stanowisko w sprawie zapożyczeń z języka angielskiego, które pojawiły się w książce. Warto przeczytać – http://lubimyczytac.pl/ksiazka/94393/gra/opinia/2418636#opinia2418636.

    Pozdrawiam,
    Radek Karbowski

    • klkaja
    • 19 kwietnia, 2011

    Kurcze… Zaczęłam czytać Twoją recenzję i opis doliny, szkoły troszkę mi się z Harry’m Potterem skojarzył 😉 Wiem, nie było w Harry’m doliny, ale była szkoła i jakby na to nie patrzeć – tylko dla wybranych 😉

    No i się naszykowałam na jakąś ciekawą lekturkę – bo brakuje mi czegoś „potterowego” albo chociaż o troszkę podobnym klimacie… A ta szkoła tak miło mi się skojarzyła.

    ALe im dalej tym gorzej – nienawidzę angielskich wtrąceń w tekście… Strasznie mnie to drażni – jak czytam książkę po polsku to ma być napisana po polsku. No i ten krótki dialog był jak gwóźdź do trumny! Nawet w moim gimnazjum (kiedy to było..) do którego chodziła młodzież różna… I to bardzo różna… Nie było możliwości usłyszeć czegoś takiego!

  20. Czyli jednym słowem mamy ciekawe uniwersum – jeziorko, doliny itd., rozwijającą się fabułę i kulejący zarówno język, jak i tłumaczenie?;) Niezłe połączenie, w takim wypadku nie pozostaje mi nic innego jak czekać na recenzję kolejnej części, co powinno dać znacznie ciekawszy pogląd na całość 😉 Swoją drogą okładka jakoś do mnie nie przemawia, chętniej widziałbym na niej jakąś dolinę pokrytą poranną mgłą czy coś w ten deseń 😉

  21. Radek
    Fajnie, że tłumacz zabrał głos:)
    Pozdrawiam!

    klakaja
    Hmmm porównanie z Harrym Potterem nie jest trafne za bardzo. Są jednak, jak zauwazyłaś, podobieństwa co do szkoły. Tak jak wszędzie gdzie są nastolatki, pojawiają się miłości, sympatie i nienawiść, więc pod tym względem można porównać:)

    Wtrącenia tez mnie drażniły i bardzo ich nie lubię. tłumacz sugeruje, że mogą mieć one jakieś znaczenie później. Wątpię, aczkolwiek kto wie… jeżeli się pomylę, ze skrucha przyznam się do błędu:)

    Jeszcze co do poziomu języka w kilku miejscach. Ja jako facet, domyślałem się jedynie, że dziewczyny nie mówią między sobą w taki sposób. Ja nigdy czegoś takiego nie słyszałem przynajmniej. Jak widzę z komentarzy, więcej osób podziela moje zdanie, coś więc jednak jest na rzeczy.

    Maks
    Dokładnie:)
    Uniwersum to może za dużo powiedziane:) Świat jest mocno ograniczony i prosty, jednak ma w sobie pewien klimat i to bardzo mi się podobało:) Fabuła, jeżeli wypali, może okazać się hitem, bo potencjał jest naprawdę ogromny:) Sam z niecierpliwością czekam na 2 tom – zobaczymy w którym kierunku powędruje seria:)
    Okładka ma klimacik:) Może nie widać tego na zdjęciu, ale jest i dolinka na niej, i złowrogie góry ją otaczające i burza i złowrogie jezioro:) Moim zdaniem pasuje do fabuły idealnie:)

    • klkaja
    • 20 kwietnia, 2011

    W sumie to nie wiem dlaczego akurat Harry mi się pojawił przed oczyma jak przeczytałam początek Twojej recenzji… Chyba mi się głównie ta szkoła skojarzyła – tajemnicza, elitarna – czyli dla „wybranych”… Lubię fajnie ciągnięte historie osadzone w szkołach, jakiekolwiek by były, a Harry się pierwszy kojarzy…
    (To chyba wyraz tęsknoty za nim 😉 )

    I to prawda – dziewczyny TAK ze sobą nie rozmawiają… :/

  1. No trackbacks yet.

Dodaj odpowiedź do pablo vel podsluch Anuluj pisanie odpowiedzi