„Georgialiki. Książka pakosińsko – gruzińska” Katarzyna Pakosińska
Pisanie jest dla mnie niczym wino, impulsywnie miewam na nie ochotę, jednak nigdy nie bez zewnętrznego impulsu. „Georgialiki” najpierw zmusiły mnie do sięgnięcia po butelkę tegoż napoju (bynajmniej nie w celach znieczuleniowych), bo przecież przy takiej lekturze to wręcz wypada, a później do napisania o niej. Słowa te można interpretować dwojako, więc od razu rozwiewam wątpliwości: podobało mi się bardzo.
Książka Katarzyny Pakosińskiej jest jak słodkie wino z suszonych owoców pite zaraz po czekoladowym deserze. Najpierw wydaje się kwaśne i wręcz nieznośne, niezręcznie drażniąc nasze kubki smakowe, zupełnie jak kilka pierwszych stron omawianej książki. Po kilku mniejszych niepewnych łykach, czekolada zaczyna jednak przegrywać i napój subtelnie, powoli, osiąga przewagę. Kolejne kieliszki są już wyłącznie eksplozją przyjemności, jaka spływa na pijącego. Taka właśnie jest ta książka.
„Georgialiki”, to trochę nietypowy przykład literatury podróżniczej. W podtytule można dostrzec ostrzeżenie, autorka pozwoliła sobie na pewną samowolę i wplotła swoją osobę w opisywaną Gruzję. Wychodzi to opowiadanej historii na dobre, nadaje jej nawet coś na kształt szkieletu fabularnego i spaja wielką klamrą całość – ostatnie zdanie książki spowodowało u mnie reakcję tupu „aaaha, no tak! Hmm”.
Do tej pory pytany o książkę opowiadającą o współczesnej „Gruzji”, bez zastanowienia polecałem „Gaumardżos!” państwa Mellerów. „Gergialiki” są lepsze. Bardzo podoba mi się uderzająca szczerość autorki, która potęguje wrażenie autentyczności opisywanych zdarzeń. Dodając do tego dynamikę, jaką udało się przekazać za pomocą słów, oraz fajnie usystematyzowane informacje, czytelnik otrzymuje pozycję bardzo wartościową i ciekawą. Sięgałem po książkę już kilka razy i zawsze szybko znajdowałem odpowiedź na dręczące mnie pytanie, lub odnajdowałem szukane miejsce. Całość podzielona jest na dwie części. Pierwsza, moim zdaniem istotniejsza z praktycznego punktu widzenia, opisuje 7 regionów Gruzji. Druga część to wyimaginowana supra, czyli biesiada gruzińska. Opiera się ona na rozmowach z ośmioma osobami na przeróżne tematy związane z ich ojczystym krajem.
„Gergialiki” niestety nie są książką idealną. Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy po rozpoczęciu przygody z dość egzotyczną dla wielu Gruzją, jest brak jakiejkolwiek mapki, co doskwiera mocno. Kolejnym problemem, jednak już nie tak istotnym, jest jakość zdjęć. Dla porównania wziąłem książki Cejrowskiego („Rio anakonda” i „Gringo”), Wojciechowskiej (dwie części „Kobiety na krańcu świata”) i wspomnianych wcześniej Mellerów („Gaumardżos”), każde z innych wydawnictw. Różnica w jakości jest spora i w każdym wypadku przewyższa recenzowaną pozycję. Zdjęcia w „Gerogialikach” miejscami robią wrażenie robionych lepszą komórką. Dziwi to tym bardziej, że Pascal to nie byle jaka marka.
Wspomniane wady nie umniejszają jednak nawet w małym stopniu przyjemności, jaka płynie z lektury „Georgialików”. Opisywane historie są zabawne, wzruszające i bogate w treść, a co najważniejsze w sposób niesłychanie przystępny przedstawiają niesamowity kraj, tak bliski a tak nam daleki. Książka zdecydowanie warta swojej ceny. Polecam!
Wydawca: Pascal
Ilość stron: 350
Data wydania: listopad 2012
Moja ocena: Gruzja po pakosińsku! Pycha!
PS. To już równo roczek jak zniknąłem w sposób niezapowiedziany, niespodziewany i bezlitosny. Teraz zaś wróciłem bezczelnie, niezapowiedzianie i niewiadomo, czy w ogóle. Ciężka sprawa;)