„Fidelada” Krzysztof Mroziewicz
Z moich obserwacji wynika, że ogólna wiedza o Kubie w naszym społeczeństwie jest na podstawowym poziomie i opiera się w sporej mierze na założeniach i stereotypach. Powszechnie wiadomo, że Fidel Castro stworzył na pięknej wyspie represyjny reżim. Jak jednak do tego doszło? Czy komunizm w naturalny sposób przekształcił się w rządy despoty? Krzysztof Mroziewicz podjął się w „Fideladzie” odpowiedzi na te i wiele innych pytań. Stworzył przy tym lekturę niebanalną i niesłychanie kompleksową.
„Fidelada” dzieli się na dwie części fascynacje oraz irytacje. Pierwsza część ksiażki (fascynacje) po raz pierwszy została opublikowana w 1978 roku pod tytułem „Guantanamera. Korespondencja z Hawany”. Opowiada ona o pierwszym pobycie Mroziewicza na Kubie i ukazuje wyspę z punktu widzenia przeciętnego człowieka, któremu udało wyrwać się z socjalistycznej Polski, do jej „egzotycznego brata”. Podczas lektury Kuba rysuje się jako miejsce ciekawe i bardzo dobrze rokujące na przyszłość a przy tym pełne absurdów rodem z naszego ukochanego PRLu.
Ta optymistyczna wizja znika jednak zupełnie w drugiej części „Fidelady”. Podczas kolejnych wizyt w cukrowym Kuwejcie, Mroziewicz widzi Kubę już w zupełnie innym świetle. Kraj pogrążony jest w recesji, gospodarka w zasadzie leży, wartość importu kilkukrotnie przewyższa eksport. Rewolucja, która miała przynieść Kubie dostatek i triumf ustroju socjalistycznego doprowadziła do zapaści. Mroziewicz analizuje sytuację punkt po punkcie, po czym wyciąga wnioski i prognozuje przyszłość tej niewielkiej w sumie wyspie.
Z początku do książki trzeba się przyzwyczaić. To nie jest pozycja, w którą wchodzi się niczym do supermarketu i bierze co chce w biegu. Czytanie „Fidelady” przypomina raczej zakup ekskluzywnego auta z wypasionym wyposażeniem. Nie od razu można do niego wsiąść i wjechać nim na tor wyścigowy. Wymaga poznania, wyczucia i zgrania się, by można było śmigać nim swobodnie. Mroziewicz napisał książkę wyjątkową, zrobił to jednak według swoich reguł i albo się je zaakceptuje, albo się nie pojedzie. Zdania często są rozbudowane do niemożliwości, niektóre akapity czyta się nie wiedząc w zasadzie o czym są, by w ostatnim zdaniu dać się zaskoczyć banalnemu wyjaśnieniu, a pewna podstawowa znajomość historii jest bardzo wskazana, ponieważ autor w kilku miejscach pozwala sobie na pewne skróty myślowe.
Mimo tych małych zgrzytów udało mi się zżyć z „Fideladą”. Jest to książka wyjątkowa i wspaniała. Kilka rozdziałów czytałem po dwa razy jak choćby ten opowiadający o Hemingwayu. Reportażowo historyczny styl książki uzupełniają fantastyczne zdjęcia. Szkoda, że nie ma ich więcej. Najbardziej jednak brakuje mapy! Jest to szczególnie denerwujące, podczas czytania o przebiegu rewolucji i obaleniu Batisty. Siłą rzeczy musiałem sobie mapkę poszukać na internecie. Szkoda. Na końcu książki znalazłem za to rzecz wprost bezcenną: indeks osób. Dzięki niemu przydatność i wartość tej pozycji niepomiernie rośnie.
Mroziewicz stworzył książkę unikatową. Można by zaryzykować stwierdzenie, że „Fidelada” to kompendium wiedzy o Fidelu Castro. Autor przeanalizował rządy dyktatora z każdej możliwej strony i zrobił to w sposób ciekawy i z ikrą. Świetną treść uzupełnia piękne wydanie, bogate w zdjęcia i wydrukowane na kredowym papierze. Jeżeli chcesz wiedzieć kim naprawdę był Che Guewara, dlaczego Kubę nazywano cukrowym Kuwejtem, co na wyspie robili Hemingway, Llosa i Gabriel Garcia Marquez albo czym zajmują się Amerykanie w bazie Guantanamo, ta książka jest dla ciebie. Wszystkim ciekawym świata polecam gorąco i bez najmniejszego wahania! Mroziewicz pisał ją 35 lat, nie spodziewajcie się więc, że połkniecie ją w 1-2 wieczory.
Polecam gorąco!
Wydawca: Zysk i S-ka
Ilość stron: 472
Data wydania: lipiec 2011
Moja ocena: 9/10
*Zdjęcia pochodzą ze strony wydawcy.